autor: Kasia
Urodziłam się na początku lat 90 w zabawkowym szale i ogólnym dobrobycie. Miałam starszą siostrę, po której dostałam masę najróżniejszych zabawek. Lalki barbie, lego i mnóstwo maskotek... nigdy jednak nie wykazywałam nimi większego zainteresowania, a moimi ulubionymi zabawkami zawsze były te wykonane własnoręcznie.
Moja rodzina do dziś wspomina niektóre z nich:
1. lalkę której można było robić i zmywać makijaż (jej twarz była zalepiona przeźroczystą taśmą klejącą, którą można było zmywać lekko nasączoną, a najczęściej po prostu poślinioną tkaniną :)) Ta sama lalka miała ruszające się nóżki i rączki na zawiasach, oraz komplety szytych przeze mnie ubranek (czy to były początki paterns?)
2. kalkulator z kartonu: który dzięki rozmyślnym rolkom i przesuwanym przekładkom pokazywał odpowiednie wyniki chyba dla mnożenia :)
3. lalka pingwin z układem pokarmowym- to chyba najbardziej przerażająca zabawka którą w zyciu zrobiłam. pingwinowi otwierały się plecki a w nich był zrobiony ze słomek i plasteliny układ pokarmowy z żołądkiem przełykiem i jelitami. Pingwin żywił się plastikowymi kulkami, które wylatywały po podróży przez brzuch w odpowiednim miejscu :) niestety czasem przyklejały się do ścianek i wtedy potrzebna była operacja :( ....

Zamiłowanie do "robienia rzeczy*" na pewno zaszczepili we mnie rodzice. Wspólne zabawy, takie jak lepienie z masy solnej, robienie masek z balonów czy malowanie ramek do lustra były u nas codziennością.
Jedna z takich zabaw zaowocowała zabawką, którą teraz dołączamy do paternsowych zakupów, z asortymentem dziecięcym. Mowa oczywiście o harmonijkowej, papierowej rodzince. :)
Założę się, że takie rodzinki wycinaliście wszyscy. Wystarczy tylko poskładać papier, wziąć nożyczki i już mamy gromadkę bawiących się dzieci. Można je potem pokolorować. pomalować, nakleić naklejki i bawić się do woli, a kiedy się znudzimy, można je powiesić nad łóżkiem.
Niżej pokazuję Wam nasze rodzinki i ich ewolucję na przestrzeni ostatnich 30 lat :)

Do dziś właśnie to "robienie rzeczy" sprawia mi największą przyjemność. Był moment, w którym przysparzało mi ono kompleksów, bowiem kiedy ktoś pytał o zainteresowania odpowiadałam np. malarstwo. Wtedy pojawiały się pytania o ulubionego malarza i rozpoczynały rozmowy teoretyczne. A ja bardziej od czytania i wgłębiania się teoretycznego wolałam po prostu malować. Podobnie jak dzisiaj tańczyć tango, ilustrować, szyć i chodzić po lesie, niekoniecznie muszę do tego znać wszystkich tancerzy tanga z imienia i nazwiska, na pamięć wymieniać najlepszych polskich ilustratorów. Z wiekiem doszłam do wniosku, że są po prostu osoby, które kiedy zaczynają coś robić, wchodzą w temat bardzo głęboko i eksplorują go w całości, szczerze ich podziwiam. Ja po prostu należę do innej grupy, tych, którzy w całości angażują się w “robienie rzeczy”. :)
Kasia Lamik - mózg operacji paterns, wielki pracuś, tańczy tango, przytula kota, maluje, rzeźbi, szyje, projektuje, wymyśla i zmyśla, trochę sepleni, daje się zaczarować w Święta, przygotowuje niespodzianki, robi plany, żeby było co zmieniać ;-) Na drugie imię powinna mieć Konsekwencja.